2022.06.11. Zaślubiny Sylwii i Janka

Lato w pełni objęło swymi dłońmi w posiadanie ziemie, po której swobodnie i nie pomna czasu zarazy, podróżowała Wesoła Kompania. Słońce swym uśmiechem i ciepłymi promieniami ogrzewało przyjaźnie lasy, pola i łąki, które w minionych miesiącach nawet po nadejściu wiosny, nie raz czy dwa, mierzyć się musiały z przypomnieniem zimowych chłodów oraz niespodziewanie dających o sobie znać przymrozków.
Teraz jednak, to wszystko odeszło w niepamięć.
Nastał czas ciepła, życia i radości.
Radość w Wesołej Kompanii tym większa nastała, że oto ci z pośród nas którzy od dawna na gościńcach i szlakach sztandar nasz nosili, z wizytami częstymi grody i wioski odwiedzali by sławę Kompani głosić, teraz na wspólne życie się zdecydowali co ogłosić chcieli i hucznie owe zaślubiny przeprowadzić, jak tradycja i zwyczaje nakazują.

Sylwia i Jan – planowali to już od dawna, jednak minione miesiące i lata zarazy, nie dawały ku temu należytej okazji aż do roku 2022.
Gońcy i umyślni pachołkowie wyruszyli co koń wyskoczy, by bliskim i dalszym przyjaciołom młodej pary, wieści i zaproszenia zanieść i by ci możliwość mieli, przygotować się stosownie – wszak niektórzy z krain dalekich przybywać mieli, jak daleka wyspa Islandią zwana gdzie Astrid ze swym wybrankiem O’Neillem placówkę umocnioną trzymali, by szlaki handlowe zabezpieczać, lub z krain Prusów, co na północnym wschodzie w puszczach oraz na bagnach opierali się wszelkim wrogom, ufni w prastarą potęgę natury i bogów.

Mając wiele przyjazne i zażyłe stosunki z lokalnymi możnowładcami, miejsce na zaślubimy prawdziwie zacne wybrano, albowiem twierdza w Liwie u stóp rzeki Liwiec, gościnę i ochronę złożyła w darze ślubnym młodej parze, by ta mogła dogodnie i z wygodami wszelkimi oddać się zabawie i biesiadowaniu.

Im bliżej dnia zaślubin było, tym większy zgiełk, prace i hałasy z zamkowych podgrodziu dało się słyszeć. Kapitan nasz były oraz obecny Bartek i Dawid, pracami kierowali na miejscu zasobni w pomoc i wsparcie swych ukochanych Patrycji i Lerki. Kucharze, pomocnicy wszelacy, cieśle, stolarze, rymarze, powroźnicy i kowale, dzień i noc pod czujnym okiem Kompanijnej starszyzny i samych Młodych, wytężali swe siły by w termin który coraz bliższym się stawał, wszystko gotowe były na przyjęcie gości, których w znaczącej liczbie się spodziewano.

Kiedy wszak nastał ten dzień szczególny, jasnym się stało że nie tylko jadło, napitki i goście dopiszą, lecz i pogoda jakoby w prezencie na nawą drogę życia, da młodym najpiękniejszą aurę na okoliczność tak szczególnego wydarzenia.

Gdy już południowy skwar minął, obrzędy zaplanowane przez Żercę w osobie Kompanijnego Starszego nad Prawami początek swój miały, niestety nie tak licznie obsadzone gośćmi jak pierwotnie wszyscy mieli nadzieję. Wtedy też na jaw wyszło iż daleka droga i liczne przeciwności, posłów i poczty wodzów z grup zaprzyjaźnionych, Księstw, Kompanii i drużyn, pokrzyżowały plany obecności znacznej ich liczbie.
Część Wesołej Kompanii na ten przykład, za granicami ziem naszych utknęła czy to w walkach związana, czy to umowy handlowe dopinając w niedalekiej przyszłości skarbiec nas po brzegi i planowo złotem się wypełnił.
Nic jednak nie mogło już stanąć na drodze do szczęścia, tak młodym jak i biesiadnikom czy weselnikom, więc po sutym i pękatym garncu weselnego miodu który do dna wychylili w gardła swe wlewając, ruszyli oni w drogę która ostatecznie miała mieć swe zwieńczenie nad brzegiem rzeki Liwiec gdy słońce chylić się będzie ku zachodowi.

Tak też w podróż, prowadzony przez Żercę ruszył pierwszy Pan Młody. Droga do wybranki jego, prowadziła przez zamkowy most, który istnym cudem inżynierii był on w owym czasie. Mostem tym krocząc na spotkanie swej wybranki, towarzyszy szukał by świty swojej ich zaciągnąć.  Długa i solidna to była konstrukcja, a na całej jej długości los postanowił się nie raz i nie dwa do Janka uśmiechnąć. Aż do zamkowej bramy bowiem, co kilkanaście krków miał on szczęście spotykać coraz to nowych mężczyzn którzy to nie tylko jego drużynę tego dnia stanowić mieli i pomóc się zobowiązali by, jeśli woli oraz uczuć nie starczy; podstępem, fortelem lub siłą, wybrankę serca, w ramiona jego wepchnąć, ale też do odważnych czynów zaczęli go zagrzewać by duch w nim nie opadł.
Tak też szedł Janek, a każdy spotkany przez niego przyjaciel, przepijał do niego za zdrowie i pomoc swą oferował, powiększając tak ochoczo powstającą grupę.
Stanęli wreszcie, nomen omen wesołą bardzo kompanią, naprzeciw przeszkody której się nikt nie spodziewał, lecz każdy miał nadzieję spotkać i forsować swoja osobą. Oto bowiem, prześliczny fraucymer, mur miłości, złożony z najpiękniejszego kwiatu kobiecości, który na ziemie liwską przybył, otoczył szczelnym kordonem Sylwie, by jak najdłużej jej niewinności i delikatności bronić, przed zakusami pełnego rządz i wypitych trunków Pana Młodego.

Podchody, żarty, prowokacje, próby przekupstwa, groźby i obietnice, to z z jednej to z drugiej strony padały, aż naraz, niespodziewanie na czoło gruby rozochoconych wojów wysforował się, niezbyt prostym lecz zdecydowanym krokiem, sam Janek.
Zwinny niczym ranny jeleń, skoczny niczym stary ryś, przebiegły niczym cesarski poborca podatków, już to na wyciagnięcie ręki miał swą połowice, gdy nagle w jego stronę wystrzeliły gładkie ręce, pochwyciły go smukłe dłonie i naparły na niego dorodne piersi, a on sam wpadł w najprzemyślniejszą z pułapek, w którą tylko zaślepionego miłością mężczyznę można złapać, gdy prawdziwie go kochająca kobieta, uczuciem swym go obdarzy.
Zaniesiony on został na rękach przez wszystkie panny, kobiety i damy, które dotychczas szczelnie broniły do Sylwii dostępu i do nóg Jej ciało jego złożono… na znak i dowód że chociaż to on ją zdobył co wszyscy zobaczyć mogli to tylko za jej wolą i zgodą, jako równą w miłości i związku partnerkę.

Kiedy już dłonie ich się spotkały, a ciała przylgnęły do siebie Sylwia poprowadziła Janka ku miejscu biesiady, na błoniach zamkowych, gdzie namioty, wiaty i obozowisko całe, rozbite zawczasu zostało, nie było bowiem żadnej siły czy mocy, by orszaki przybyłe, weselników, służbę i zbrojnych, co licznie zamek osłaniali przed jakowymś nieznanych a możliwym zakorzenieniem, w murach twierdzy Liwskiej pomieścić.

Jako też tradycja nakazała, młodzi zasiedli na skórze zwierzęcej u szczytu stołu, a skóra ta włosiem ku górze położona została, a na miejscach pozostałych goście wedle starszeństwa, wieku i bliskości serc przyszłych małżonków, przy czym każde z miejsc równie ważne było, bo też sama Młoda posadowienia weselników doglądała, wole swą przy tym wyrażając.
Oto też na stół pierwsza potrawa weszła i każdemu przekazana zostało, jako zgodna z tradycją weselna tak lokalna jak i w dawnych kronikach czasów średniowiecznych zapisaną – korowaj, kołaczem zwany, na słodko lub wytrawnie mógł być podawany na stoły, a czyniony on był w noc i dzień bezpośrednio poprzedzający dzień zaślubin.
Stoły wszak, uginały się pod ciężarem garnków i mis z polewkami, pieczonym, wędzony i gotowanym mięsem, koszy z owocami, desek pełnych warzyw i dzbanów wypełnionych piwem, winem, miodem oraz cydrem. Nikt bowiem, nie miał prawa odejść nie napełniwszy swego brzucha, jadłem i napitkiem na zdrowie i pomyślność młodych.

Kiedy też pierwsze pragnienia i głód zasycone zostały a wybrzmieć zdążyły pierwsze od serca składane życzenia i toasty, gospodarze postanowili zaskoczywszy gości przygotowując dla nich rozrywki by za stołami nie gnuśnieli i mieli okazję by ciało rozruszać a po czasie krótkim… do dalszej konsumpcji powrócić.
W ogólnej radości i pośród śmiechów, szybko pojawiła się grupa ochotników którzy zechcieli zmierzyć się przed zebranymi w tradycyjnym biegu w workach.
Myli się jednak każdy, myśląc że konkurencja ta prosta jest i nudna – nie bez kozery wszak, czas jej wybrany został na moment gdy pierwsze dzbany i gąsiory oraz antałki, opróżnione zostały rozchodząc się zwodniczym ciepłem po ciałach zgłaszających się radośnie zawodników.
Opisać nie sposób niestety, jakie cuda, zwroty akcji, wypadki i pomyłki towarzyszyły tak zawodnikom jak i zawodniczkom, które równie ochoczo jak mężczyźni zgłosiły się do pierwszej konkurencji weselnej.
Dość powiedzieć, że koziołki i fikołki, okrzyki radości i szepty gniewu, a także niegroźne obtarcia i skaleczenia, do ostatniej chwili trzymały wszystkich w napięciu przed wyłonieniem zwycięzców.
Ostatecznie jednak, zwycięzcy zyskali chwałę (wraz ze smakowitymi nagrodami) a pokonani powieźli solenne postanowienie, by odzyskać dobre imię w kolejnych konkurencjach.

Po powrocie do stołów, kontynuowano toasty, życzenia dla młodej pary, jak i wręczono im kolejne prezenty i upominki, których ogromna ilość wymagała nawet oddelegowania dodatkowych zbrojnych strażników do ich pilnowania.

Im niżej jednak słońce do linii horyzontu się zbliżało, tym i tempo oraz emocje silniej krew w głowach weselników burzyły, przez co przeciąganie liny czy Kołek Gniewski, niczym burza przeszły z sił ostatnich czyszcząc wszystkich tych których energia do tej chwili jeszcze rozpierała.
Zmęczeni, radośni, syci i w doskonałych humorach, Żerca widząc stosowność pory orszak sformował z biesiadników i powiódł wszystkich nad brzeg rzeki Liwiec gdzie w bliskości pradawnej natury, w cieniu zamku i przed oczami swych przyjaciół oraz bliskich, Janek i Sylwia mieli ślubować względem swego wspólnego życia i przyszłości.

Blask świec, odbijał się w lśniących klingach mieczy, których bliskość i uderzenia symbolizowały połączenie dwojga rodzin i dwojga serc, a wymiana pierścieni dopełniła słów wypowiedzianych na piaszczystym brzegu, w których małżonkowie zawarli swoje uczucia, nadzieje i wiarę względem ukochanej osoby.
A gdy dłonie ich związane zostały utkaną bogato taśmą, dla wszystkich wiadomym się stało, że oto są oni Żoną i Mężem, a od dziś znani będą jako Jaśki.

Gdy wybrzmiały słowa, ucichły brzęk mieczy, na palcach zalśniło srebro i złoto, nastał czas swobodnej zabawy, która do wschodu słońca w objęciach swych trzymała Liw i jego ziemie, a wszyscy którzy na ten dzień, zjechali z dalekich stron, do domów swych mieli w pamięci zawieźć wspomnienia przedniej zabawy, suto zastawionych stołów i miłych rozmów które toczyły się długo w noc pośród tak nowych jak i świeżo zawiązywanych znajomości. W namiotach natomiast i pośród obozowych ognisk, działo się…. no cóż…. to już historie na zupełnie inną opowieść.

A jak było, tak wam wszystkim powtarzam i na kartach tej kroniki spisuje, by w pamięci zapisało się i od zatracenia w morkach dziejów ocalić historie która widomym świadectwem miłości i wiary dla wszystkich zebranych na lata całe będzie.

Wasz Starszy nad Prawami, weselny Żerca
Lothar

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *